Dziennikarz i górnik. Redaktor Andrzej Kotulecki prowadzi Barbórki od blisko pół wieku
Redaktor Andrzej Kotulecki prowadzi Barbórki od blisko pół wieku. Jest znanym dziennikarzem radiowym, a z wykształcenia górnikiem. W przeszłości był między innymi szefem Agencji Informacyjnej Radia Katowice. Rozmawiała z nim dziennikarka „Magazynu PGG” Daria Klimza.
Daria Klimza: Panie Redaktorze, od kilkudziesięciu lat prowadzi Pan Akademie Barbórkowe. W ostatnich latach są to między innymi centralne Barbórki Polskiej Grupy Górniczej. Zanim jednak powstała PGG, były inne spółki, kopalnie, których już nie ma i inne czasy. Jak Pan wspomina te wszystkie lata i te Akademie Barbórkowe? I czy potrafi Pan zliczyć, ile takich uroczystości poprowadził Pan w swojej karierze?
Andrzej Kotulecki: Wszystkie Barbórki wspominam z wielkim sentymentem. Kiedyś próbowałem zliczyć, ile ich poprowadziłem i nie doliczyłem się. Z pewnością to liczba trzycyfrowa, bo zdarzały się lata, że było ich kilka, a nawet kilkanaście. Był taki rok, kiedy jednego dnia byłem w Katowicach, drugiego w Wałbrzychu, następnego w Sanoku, później w Bytomiu, Lubinie, Kłodawie i Bełchatowie. Prowadziłem też kilka Barbórek w Warszawie w Ministerstwie Górnictwa i Energetyki, gdzie wyróżniano odznaczeniami najwyższą kadrę górniczą: dyrektorów kopalń, zjednoczeń węglowych, departamentów ministerstwa. Ze wzruszeniem wspominam moją pierwszą Barbórkę w 1969 r., która była moim pierwszym zawodowym świętem i uczestniczyłem w niej jako pracownik dołowy kopalni „Czeladź”. Zaczynałem jako teletechnik po ukończeniu słynnej dąbrowskiej „Sztygarki”. W sali kinowej w Domu Kultury w Piaskach było kilkaset osób i ja, gdzieś tam w tylnych rzędach. Przez głowę mi nie przeszło, że kiedyś będę prowadził takie uroczystości. Po sześciu latach, będąc już w dozorze kopalni „Milowice-Czeladź” z „ciągotami” dziennikarskimi i paru występach na antenie radiowej, dostałem polecenie poprowadzenia kopalnianej akademii. Pamiętam doskonale, jaką panikę wśród osób zaangażowanych w organizację tej uroczystości wywołała zapowiedź obecności ówczesnego wiceministra górnictwa Eryka Porąbki, który uchodził za najsurowszego z ministrów w ówczesnym resorcie górnictwa. Chyba nieźle mi poszło, bo dostałem dobrą premię. Kiedy pracowałem w Polskim Radiu, jako inżynier-górnik, zajmowałem się głównie tematyką górniczą. Poznałem wielu wspaniałych ludzi z tej branży: górników, ratowników, inżynierów, naukowców i osoby zarządzające przemysłem wydobywczym. Kiedyś Krzysztof Papiernik – ówczesny dyrektor gabinetu ministra górnictwa zaproponował mi poprowadzenie centralnej Barbórki w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu. To było nie lada wyzwanie. W uroczystości brali udział Edward Gierek I sekretarz partii i premier Piotr Jaroszewicz, a więc najważniejsze osoby w państwie. W przeciwieństwie do wspomnianej wcześniej Barbórki w Milowicach, w Zabrzu nie było żadnej paniki, choć jej ranga była zupełnie inna, a ponadto cała uroczystość transmitowana była w telewizji i radiu. Wszystko było wcześniej perfekcyjnie przygotowane przez sztab organizacyjny, w którym byli ludzie mający duże doświadczenie. I tak jest do dziś.
D.K.Tradycja się nie zmieniła, ale górnictwo z pewnością się skurczyło na przestrzeni tych lat.
A.K. Pamiętam Barbórki w Spodku, który był wypełniony po brzegi, na widowni kilka tysięcy górników. Nie tylko z aglomeracji śląsko-zagłębiowskiej, ale także z Wałbrzycha czy z Lublina, Bełchatowa, Kłodawy, Tarnobrzegu, Krosna, Piły. Barbórki w Spodku były uroczystościami centralnymi, nie tylko górnictwa węglowego, ale całego przemysłu wydobywczego, wszystkich kopalin i zakładów okołogórniczych produkujących maszyny i sprzęt dla górnictwa. Na te Barbórki przyjeżdżały nawet delegacje spółdzielni zajmujących się wydobywaniem z odwiertów wody mineralnej, a miejscowości, które wymieniałem przy wyczytywaniu odznaczanych górników, obejmowały wszystkie regiony Polski.
D.K. To jak długo trwała taka centralna Barbórka w Spodku skoro było tyle osób i tyle zakładów?
A.K. Trzeba przyznać, że trochę trwała. Najdłuższą częścią było wręczanie odznaczeń. Choć wyróżnianych było po kilka osób z poszczególnych zjednoczeń czy branż, to jednak w sumie było ich kilkuset. Krzyżami Zasługi dekorowane też były matki, których co najmniej trzech synów pracowało w górnictwie. Żeby przyśpieszyć tę część uroczystości, aktu dekoracji dokonywało równocześnie kilku dygnitarzy. Z tamtych czasów zapamiętałem wypakowanie samochodów z odznaczeniami. To nie było tak jak teraz, że orderów jest kilkanaście, rzadko kilkadziesiąt i razem z legitymacjami przynosi się w plastikowej reklamówce. W latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych pod wejście zabrzańskiego Domu Muzyki i Tańca czy katowickiego Spodka przyjeżdżała furgonetka wypełniona walizkami z medalami, konwojowana przez pracowników tzw. straży przemysłowej. Procedura była zbliżona do dzisiejszego konwojowania przez firmy ochroniarskie utargu z dużych sklepów do banku. Te walizki chyba były ciężkie, bo niosący je dobrze zbudowani mężczyźni co chwilę przekładali je z ręki do ręki.
D.K. Czy zawsze jest inaczej, czy każda Akademia Barbórkowa jest inna? W jaki sposób się Pan przygotowuje do prowadzenia tych uroczystości?
A.K. Górnicze Barbórki mają swój rytuał niczym liturgie mszy w kościele. Jest wprowadzenie, powitanie gości, przemówienia i ceremonia dekoracji odznaczeniami, awansami na stopnie górnicze i często podczas uroczystości zakładowych wręczenia szpad górniczych. Całość zawsze zamyka część artystyczna. Dla prowadzącego najtrudniejszą jest pierwsza część, wprowadzająca. W niej oddajemy klimat towarzyszący danej Barbórce. Zdarza się, że okoliczności Dnia Górnika są smutne, gdy w okresie poprzedzającym święto dochodzi do tragicznego w skutkach wypadku. Tak było nie raz, niestety także w tym roku. Część wprowadzeniowa z reguły narzuca ton narracji całej uroczystości. Trudnym elementem konferansjerki jest też powitanie. Wiadomo, kto jest zaproszony, ale do samego końca nie wiadomo, kto przybędzie na uroczystości. W ciągu kilkudziesięciu sekund zasiadania publiczności, prowadzący musi rozpoznać w pierwszych rzędach ważne osoby, by za kilka minut wymienić je w kolejności zgodnej z protokołem. Moje przygotowanie do tego, co mam powiedzieć, polega na napisaniu scenariusza i zapamiętaniu go. I choć mam notatki na kartkach, to służą one jako asekuracja, bo trudno w trakcie mówienia do zebranych patrzeć na kartki, tym bardziej, że reflektory oświetlające scenę oślepiają prowadzącego. Odczytywane są tylko nazwiska osób wyróżnianych. Każdorazowo, kiedy mam prowadzić uroczystość barbórkową, jestem kilka godzin wcześniej na sali, w której się ona odbędzie. Staram się wczuć w jej klimat i przyswoić treść konferansjerki.
D.K. Zanim został Pan dziennikarzem radiowym, pracował Pan wcześniej w górnictwie.
A.K. Z wykształcenia jestem górnikiem. Kończyłem Politechnikę Śląską, Wydział Elektryfikacji i Automatyzacji Górnictwa. Wcześniej dąbrowską „Sztygarkę”, o czym już wspominałem. W kopalni pracowałem 8 lat. Ten czas i ludzi, którzy wprowadzali mnie do zawodu, wspominam bardzo dobrze. To właśnie kopalnia nauczyła mnie pokory i szacunku do innych. Niestety zdrowie nie pozwalało mi pracować pod ziemią i kiedy zaproponowano mi pracę w katowickiej rozgłośni Polskiego Radia, z którą współpracowałem od kilku lat, skorzystałem z tej oferty. Z radiem związany byłem 32 lata. Zaczynałem jako młodszy redaktor w redakcji „Śląskiej fali”, stworzyłem w Katowicach redakcję górniczą, której byłem szefem. Przez blisko 10 lat praktykowałem u najlepszych radiowców w programie 1 Polskiego Radia w Warszawie. Przewinąłem się przez redakcje sztandarowych audycji radiowych takich jak: „Z kraju i ze świata”, „Sygnały dnia”, czy „Cztery pory roku”. W 1990 r. pozwolono mi utworzyć w Radiu Katowice Agencję Informacyjną, pierwszą w polskiej radiofonii, wzorowaną na londyńskiej BBC News. Miałem ogromną satysfakcję, będąc przez 16 lat jej kierownikiem, kiedy przyjeżdżali do Katowic „podglądać nas” radiowcy zarówno z radia publicznego jak i powstających wtedy rozgłośni komercyjnych. W Agencji Informacyjnej zaczynało swoją dziennikarską przygodę wiele późniejszych gwiazd polskiej żurnalistyki, nie tylko radiowców.
W latach 70-tych i 80-tych, pracując w radiu, równolegle współpracowałem z górnictwem. Przez kilka lat byłem doradcą dyrektora kop. „Halemba” ds. kontaktów z prasą. Byłem też rzecznikiem prasowym w Jaworznicko-Mikołowskim Gwarectwie Węglowym, a później w Przedsiębiorstwie Eksploatacji Węgla „Wschód”. To był czas, kiedy cała Polska patrzyła na Śląsk i tutejszy przemysł, który napędzał polską gospodarkę. Polska była wtedy największym eksporterem węgla na świecie i pod względem wielkości wydobycia czwartym jego producentem, a cena tony węgla sprzedawanej w eksporcie była równa dwu przeciętnym pensjom górników. Mało kto dziś o tym pamięta. Tak było. Także Barbórki w tamtych latach miały bardzo podniosły charakter. Kopalniane wieże szybowe rozświetlone były kolorowymi iluminacjami, udekorowane były ulice prowadzące do kopalń i osiedli górniczych, nawet witryny sklepowe nawiązywały dekoracjami do górniczego święta.
D.K. Czy nie jest to jednak smutne, że ta tradycja zanika?
A.K. Smutne, choć przecież w życiu nic nie trwa wiecznie. Niedawno, w Barbórkę w Dąbrowie Górniczej szedłem na spotkanie absolwentów mojej byłej szkoły w galowym mundurze górniczym i czaku. W pewnym momencie usłyszałem, jak pewna kobieta mówi do dziecka: „Zobacz, tak górnik wygląda”. Podkreślam, że to działo się w Dąbrowie Górniczej, mieście, które w swojej nazwie ma przymiotnik górnicza, w którym kiedyś było ponad 30 kopalń. Może były małe, ale było ich 30. Od ponad ćwierć wieku nie ma już ani jednej. Nie ma już kopalni w Dąbrowie, nie ma i w Zagłębiu.
D.K. Dlatego teraz niezwykle istotne jest, by pielęgnować tradycje.
A.K. Ma Pani rację. Józef Piłsudski kiedyś powiedział: „Kto nie szanuje i nie ceni swojej przeszłości, ten nie jest godzien szacunku teraźniejszości”. Podpisuję się pod tą maksymą i cieszę się, że w górnictwie, nie tylko węglowym, do tradycji przywiązuje się dużą wagę. Nie ma drugiej takiej branży w Polsce. Na Śląsku od trzech wieków Barbórka jest nie tylko świętem zawodowym ale i rodzinnym. Tak też było i jest w moim domu. Tę tradycję przejąłem po ojcu, który przez lata był dyrektorem ekonomicznym w kop. „Niwka-Modrzejów”, a później Głównym Biurze Studiów i Projektów Górniczych. I choć moja górnicza krew jest rozrzedzona domieszką radiowej, Dzień Górnika jest dla mnie bardzo ważny. Z szacunku do ludzi, którzy dziś pracują w tym zawodzie, z szacunku do moich przodków i osób wywodzących się z górnictwa, którym wiele zawdzięczam. W okolicach Barbórki w Kroczycach na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, miejscowości, w której mieszkam, co roku jestem zapraszany do szkoły. Ubrany w galowy mundur, ze szpadą u boku i starym sztygarskim kilofkiem w ręce a także karbidową lampką opowiadam dzieciakom o górnictwie dawnym i współczesnym. Kiedyś wielu mężczyzn z Kroczyc dojeżdżało autobusami do pracy w zagłębiowskich kopalniach. Dziś chyba jestem jedynym nosicielem munduru górniczego w okolicy.
D.K. Czego Pan życzy górnikom i pracownikom branży górniczej z okazji Barbórki?
A.K. Chciałbym, aby górnicy, którzy na co dzień mają wiele powodów do stresu, mogli spokojnie i bezpiecznie pracować. Żeby ich praca była należycie doceniana i aby nie musieli martwić się o przyszłość. Chciałbym, aby proces odchodzenia Polski od węgla był właściwie prowadzony, chciałoby się powiedzieć bezboleśnie dla górników i ich rodzin. I aby święta Barbara troskliwie czuwała na Górniczą Bracią tak, jak matka chroniące swoje dzieci.
D.K. Dziękuję za rozmowę.
fot. PGG S.A./A. Gola
Udostępnij tę stronę